Mistrzostwa Świata w Wyścigach Szybowcowych

06.01.2018.

Zawody były trudne i często nawet niebezpieczne. Dla mnie, czyli kogoś kto na codzień nie ma styczności z górami, tym bardziej tak potężnymi jak Andy były to najtrudniejsze zawody w życiu.

Dzień czternasty, 21.01 - Dzisiejszą, szóstą konkurencją zakończyliśmy finał Grand Prix. Był to najtrudniejszy z wszystkich dni spędzonych tutaj w Chile. Noszenia znajdowały się w miejscach, których się nie spodziewaliśmy. Nie było żagla a zbocza częściej dusiły niż nosiły. Górale poradzili sobie, ja natomiast w obawie o bezpieczeństwo cofnąłem sie z trasy by spokojnie nabrać wysokości. Peleton trafił szczęśliwie noszenie w konwergencji w dolinie, w której wariometr opierał się na ujemnych wskazaniach. Później różnymi sposobami probowałem oblecieć trasę ale gdy zobaczyłem, że dolot wychodzi na ok. 19tą zdecydowałem się wrócić do domu i bezpiecznie wylądować. Gratualcje dla Sebastiana Kawy, który pokazał klasę i po raz kolejny zdobył złoto!
Niestety wszystkie uroki tutejszego latania przyćmił dzisiejszy wypadek, w którym zginął miejscowy zawodnik Tomas Reich........ Przyczyny nie są znane.
Zawody były trudne i często nawet niebezpieczne. Z pozoru góry wydawały się bezpieczne i czytelne. Jednak co innego latać w dobrych pogodach na 4-5 tys. metrów, a co innego nisko po nie noszących nieregularnych stokach. Dla mnie, czyli kogoś kto na codzień nie ma styczności z górami, tym bardziej tak potężnymi jak Andy były to najtrudniejsze zawody w życiu. Starałem się latać zachowując stosowny margines bezpieczeńswa a ryzyko ograniczałem do minimum. To oczywiście miało odzwierciedlenie w wynikach, gdyż szczególnie tutaj trzeba było podejmować decyzje zdecydowanie, bez tracenia czasu na niepotrzebne kółka. Trzeba było w każdej chwili wiedzieć gdzie i na jakiej wysokości wlecieć by nie być za nisko czy za wysoko. To bardzo trudne, gdyż trzeba znać ten teren perfekcyjnie, wszystkie dobre miejsca i przejścia. Na pewno nauczyłem się sporo i mimo 13 miejsca, wynik zaliczam do udanych. Cieszę się, że mogłem pierwszy raz w życiu uczestniczyć w tego typu zawodach, tak profesjonalnie przygotowanych. Przede mną bardzo ciekawy sezon i już nie mogę się go doczekać. Oj będzie się działo.

Dzień trzynasty, 20.01 - pogoda była dzisiaj dużo gorsza od wczorajszej i task setter Alfonso Soto wyłożyl nam szybkie 300km najpierw na północ do doliny tuż za Lagunas i potem daleko na południe. Wszystko układało się w miarę dobrze do pierwszego punktu i po nim. Trafiliśmy dwa w miarę mocne kominy, ten drugi wyniósł nas na 3600m. I to był ostatni komin dzisiejszego dnia. Nie wiedziałem o tym i starałem się znaleźć komin do podkręcenia. Niepotrzebnie też nadłożyłem drogi za wcześnie ścinając w stronę najnizszych, zachodnich zboczy Andów. Przez to straciłem dużo wysokości, którą trudno było odzyskać w słabiutkich noszeniach w końcowej fazie lotu. Dolot bez punktu i pozostaje ostatni dzień do końca zawodów. Prognozy na jutrzejszy dzień dają niewielką szansę na latanie. Zobaczymy

Dzień dwunasty, 19.01 - Zgodnie z obietnicami dzisiaj zdobyłem swoje pierwsze punkty. Wreszcie wszystko ułożyło się od początku jak powinno. Dobre odejście, zachowawcza taktyka dostosowana do formuły zawodów, brak lęku przed górami i umiejętny lot przy zboczu. 12-letnia przerwa w lataniu w górach zrobiła swoje, dużo rzeczy musiałem się uczyć na nowo. I dopiero właściwie dzisiaj zaczęły się dla mnie zawody... Lepiej późno niż wcale. Nie będę Wam opisywał przebiegu lotu, skupię się na kilku fragmentach. Na drodze do 2 PZ przelatywaliśmy przez opad deszczu i śniegu, nie byliśmy pewni czy przełęcz Olivares nie będzie zatkana chmurami. W oddali widać było jednak słońce, byliśmy wysoko więc leciałem do przodu. Zatrzymałem się w trójce i patrze a tu Rene Vidal mknie 100m niżej do przodu. Magia tego jest niesamowita. Skalne granie pozwoliły nabrać kolejne 500m po prostej i bezproblemowo pokonać przełęcz. Po zaliczeniu 3PZ wydawało się, że jest już pozamiatane. Rene i ja mieliśmy już 200m przewagi nas Kiesslingiem ale niestety chilijczyk zdecydował się wracać tą samą drogą. Nadłożyliśmy przez to dużo trasy, co mnie kosztowało dwa miejsca a jego jedno. Brawo dla Sebastiana, który ładnie rozegrał końcówkę i wdarł się między mnie a Rene

AIR SHOW SANTIAGO dzisiaj i jutro! Zapraszamy. Główna atrakcja to chyba my..

Dzień jedenasty, 17.01 - sporo dzisiaj straciłem tuż przy pierwszym punktem. Próbowałem polecieć z Mario Kiesslingiem i wydawało mi się, że wie co robi ale niestety nie trafiliśmy noszenia i kosztowało mnie to kilkanaście minut. Jak już wygrzebałem się i sforsowałem przełęcz Olivares to leciałem dalej już cały czas sam. Probowałem polecieć nieco inną koncepcją niż lecący 30-40 km przede mną peleton ale udało mi się wyprzedzić tylko kilka osób. Zająłem ostatecznie 10 miejsce i znowu 0. Mimo tego zaliczyłem znowu progres. Jutro bije się o punkty

Dzień dziesiąty, 16.01 - druga konkurencja za nami. Start tym razem ok. Dzisiaj pogoda była od początku bardzo dobra i mogliśmy polatać na fali, niektórzy nawet do 5000 m. Poźniej wyścig o długości 305 km cały na północ. Podstawa ponad 4000 m i kominy po 4-5 m/s. Jazda była przepiękna i walka na trasie niesamowita. Ostatecznie skończyłem na 12-tym miejscu, znów bez punktów ale progres jest. Cały czas uczę się jak tu latać. Jutro ma być jeszcze lepiej.

Dzień dziewiąty, 15.01 - I znowu konkurencja w pchaniu szybowców z górki...

Dzień ósmy, 14.01 - pierwszy dzień SGP był dla mnie pechowy. Startowałem jako ostatni i po odbiciu się od pierwszej górki długo nie mogłem znaleźć komina, który wyniósł by mnie wyżej jak 1800 metrów. Prośby i nawoływania o przedłużenie czasu pozostawały bez odpowiedzi. Nawet Rene Vidal nie mógł skomunikować się z ziemią, nikt go nie słyszał. Start otworzyli o 15.15 a ja zameldowałem się na nim 5 min później i 200 m poniżej. Wiedziałem, że już nie mam szans na punkty ale zdecydowałem się lecieć. Nie było łatwo. Niski start spowodował, że pierwsze górki omijałem dużo niżej niż zwykle. Podkręciłem i ruszyłem do dobrego miejsca na El Cobre. Komin 3-4 m/s do prawie 3000 m i dalej. W następną górę Democen przycelowałem trochę za bardzo od zachodu, nie dokręciłem i musiałem kolejne kilometry do pierwszego i drugiego punktu pokonywać dużo poniżej szczytów. Było to ekscytujące ale bezpieczne. Dopiero w rejonie 3 PZ złapałem solidny komin, w którym wyszedłem na 3000 m, zaliczyłem punkt i z powrotem w tym samym miejscu dokrętka w 5-6 m/s do 3300. Kolejna piątka po drugiej stronie doliny na południe wyniosła mnie na 3800! Pozwoliło to przeskoczyć górą przełęcz Animita i mknąć do domu przez kolejne punkty z prędkością 200 km/h (GS 260-270), bez dokręcania. Na mecie zgodnie z podejrzeniem 0 punktów ale ostatni nie byłem

Dzień siódmy, 13.01 - otwarcie zawodów

Jak to zwykle na zawodach bywa, jak się zaczną to pogoda się psuje... Dzisiaj szyki pokrzyżowały nam chmury z rozlanych nad argentyńską stroną Andów burz. Pełne pokrycie nie pozwoliło słońcu ogrzać ziemi tak, by rozwinęła się jakakolwiek termika i tuż po 13tej Brian Spreckley - dyrektor zawodów odwołał konkurencję Jutro ma być lepiej!

Dzień szósty, 12.01 - wczoraj zakończyliśmy Mistrzostwa Chile, które wygrał Sebastian Kawa. Ja po udziale w trzech ostatnich konkurencjach skończyłem na 25 miejscu. Dzisiaj była okazja do odpoczynku przed 9 dni maratonu szybowcowego o nazwie Grand Prix. Jutro jeszcze obowiązkowy trening a od soboty walka. Wykorzystałem dzisiejszy dzień na odpoczynek i analizę logów a wieczorem jak temperatura trochę spadła wybrałem się na przejażdżkę rowerową wzdłuż płynącej przy lotnisku rzeczki Mapocho. Piękna ścieżka zaprowadziła mnie do samego centrum Santiago, gdzie miałem okazję podziwiać piękne, szklane wieżowce i pierwszy raz stanąć w korku rowerem... A po powrocie na lotnisko basenik.

Dzień piąty, 10.01 - rozegraliśmy przedostatnią konkurencję Mistrzostw Chile. Dzisiaj pogoda była dużo lepsza jak wczoraj, mimo dosyć kiepskich prognoz. Lataliśmy tylko po najniższych górach przy podstawie do 3000 metrów i noszeniach do 4 m/s. Do oblecenia mieliśmy obszarówkę z czasem oblotu 2h45min. Fajne, szybkie latanie wzdłuż zboczy

Dzień czwarty, 09.01 - chyba trochę nisko było... ale ciekawie, lataliśmy po niskich górkach, przy podstawie do 2500m i noszeniach 2 m/s. Jak na pierwszy poważny zawodniczy lot jest nieźle. Kolejne dwa dni mają być trochę lepsze.

Dzień trzeci, 08.01 - 2h30min obszarówka. Pogoda słaba w porywach do 2m/s i z podstawami do 2500m. Będzie ciekawie.

Dzień drugi, 07.01 - pierwszy start w Nowym Roku nie zaliczę to najbardziej udanych... Klasa Otwarta Mistrzostw Chile miała dzień przerwy, ja nie zamierzałem tracić czasu i chciałem potrenować przed moją pierwszą konkurencją. Pogoda była tak kiepska, że dopiero po trzech godzinach walki odbiłem się na wysokość pozwalającą myśleć o locie w wyższe góry. To było zaledwie 2500m... Odwróciłem więc grzecznie do Santiago i wylądowałem o godzinie, która pozwoli mi jeszcze odpocząć po locie i podróży z Polski

Dzień pierwszy, 06.01 - troszkę jeszcze tracking kuleje ale zapewne miło będzie siedzieć i obserwować nas przed ekranami komputerów. Relacja prosto z Vitacury. Dzisiaj odpoczywam po podróży ale już jutro wśród kondorów















































































































 

logo